Będąc w ciąży naprawdę myślałam sobie, że zrobię wszystko, by moje dziecko płakało jak najmniej. Pamiętam tę myśl jak dziś. Pamiętam, jak zaplanowałam sobie, że będę tak wspaniale opiekować się moim dzieckiem, by nie miało SZANS zapłakać. Ja zawsze będę ten krok do przodu. Zaspokoję potrzeby, będę wciąż blisko. Czego będzie dziecku więcej trzeba?
Podejrzewam, że każda przyszła mama, nawet jeśli nie tak bardzo świadomie i bezczelnie jak ja, to gdzieś tam w głębi serca ma właśnie taką myśl. Że nie pozwoli swojemu dziecku płakać. Że zrobi WSZYSTKO, dosłownie wszystko. I zrobi to tak idealnie, że dziecku będzie najlepiej na świecie…
A potem rodzi się ona. Rodzi się on.
I po kilku godzinach od porodu płacze. Płacze tak, że nie wiemy co zrobić. I wtedy właśnie zaczynamy rozumieć, że zostaliśmy rodzicami. Że ten obcy mały człowiek jest od nas zależny w pełni. I musimy jak najszybciej nauczyć się ten jego płacz rozumieć. I akceptować. Bo ten płacz, to jego jedyna droga, by komunikować się z nami.
Pamiętam swoją bezsilność i swoje zagubienie w obliczu tych pierwszych łez noworodka. Pamiętam zaskoczenie. Niemoc. Pewnego rodzaju poczucie porażki.
Dopiero później zaczęłam ten płacz przyjmować jako normę. W pełni akceptować jako zwykły język mojego nowonarodzonego dziecka. Język, który jest w swojej prostocie cudowny. Bo całkiem bezkompromisowy. Zerojedynkowy. Stawiający rodzica na równe nogi. Taki pierwotny i przypominający nam o jedności z ludźmi z dawnych epok. Tak naprawdę to od noworodków moglibyśmy uczyć się tego, jak dbać o własne potrzeby. One dbają w sposób idealnie zaprojektowany przez ewolucję. Odczuwając potrzebę – natychmiast wołają o jej zaspokojenie. Nie udają. Nie manipulują. Wprost i bez jakichkolwiek kompromisów mówią nam o tym, co chciałyby zmienić, krzyczą o pomoc i będą wołać tak długo, póki jej nie otrzymają.
Tak często chcielibyśmy, by życie naszych dzieci było wolne od trudności. Od płaczu. Od napadów niekontrolowanej złości. By było przyjemne. Jesteśmy skłonni myśleć, że usuwając dziecku kłody spod nóg, pomagamy mu się rozwijać. A tak naprawdę to poprzez płacz, frustrację, niezadowolenie i niemoc dziecko ma szansę na rozwój. Na poznanie świata i siebie, z całą gamą własnych ograniczeń.
Często myślimy, że uda nam się tak pokierować rozwojem dziecka, by nie przechodziło trudnych etapów, by nie przeżywało destrukcyjnych emocji. Zapominamy, że, aby w pełni żyć, warto doświadczyć wszystkiego. I łez i śmiechu. I zadowolenia i pełnej frustracji.
Przyznajcie się, kto tak jak ja, żył nadzieją, że stworzy dziecku cudowny świat bez płaczu i walenia głową w podłogę?
26 stycznia 2016 o 14:24
O! Tak bardzo ja. I jeszcze w ciąży czułam się tak dobrze, że byłam pewna:poród będzie spoko, a dziecka nic nigdy nie będzie boleć. A poród 36 godzin, komplikacje i mały hnb przepłakał 3 miesiące. Nie tak porostu. Tylko tak strasznie.
Dzięki za ten post ♡
26 stycznia 2016 o 22:19
Oj, ja z dwójką hnb, więc wiem co to znaczy… Spanie tylko przy szumie morskich fal. Milion pobudek w nocy. I milion karmień w dzień.
3 przepłakane miesiące – łączę sę w bólu. A teraz ile Młody ma? Już z górki?
26 stycznia 2016 o 14:24
ja nadal się łudzę
26 stycznia 2016 o 22:17
27 stycznia 2016 o 11:10
Przyznam szczerze, że moja córka jako niemowlak płakała bardzo mało, naprawdę!!! Jak podrosła było już inaczej : sa fochy, histerie…..:) Ech, jak to mówią : małe dziecko mały kłopot, duże dziecko duzy kłopot
27 stycznia 2016 o 17:17
Ja oswoiłam się, jeśli tak to można ująć, i uspokoiłam co do płaczu dziecka i roli jaką on spełnia, po przeczytaniu „W głębi kontinuum”, i przyznaję, że sama płakałam jak czytałam te fragmenty o płaczu noworodka…
31 marca 2016 o 21:19
Ja powoli przestaje żyć tym złudzeniem. Mój synek zaczął właśnie 11 miesiąc i do tej pory robilam wszystko by zapobiec łzom i napadom złości ale teraz coraz mniej mi się to udaje,bo wybuchów jest coraz więcej…super post. Bardzo lubię Cię czytać. Pozdrawiam